Aston Martin długo się zapierał, że nie ma zamiaru sięgać po turbiny, ale rynek jest bezwzględny. DB11 aby dotrzymać kroku konkurencji i dać naprawdę spore możliwości musiał dostać doładowane serce. I tak pod długą maską znalazł się silnik V12 twin-turbo o pojemności 5.2 litrów.
Konserwatystom prawdopodobnie zakręciła się łza w oku. To koniec pięknego bulgotu, który zastąpi dźwięk powietrza zasysanego w turbiny. Jednak nie jest tak źle. Doładowany silnik jest znacznie mniej obciążony, a generuje 600 KM. To oznacza, że wersje specjalne oraz modele od tunerów mogą nas zaskoczyć astronomicznymi mocami. Jeżeli zaś chodzi o osiągi to ważący 1770 kg potwór osiąga setkę w 3,9 sekundy, a budzik zamknie na 322 km/h.
Za silnikiem poszła skrzynia biegów. Przekładnia hydrokinetyczna ZF posiada 8 biegów. Producent zapewnia, że opracował zupełnie nowe, niezwykle wytrzymałe układy hamulcowe i zawieszenia.
Stylistycznie Aston Martin DB11 jest naprawdę wyróżniającym się wozem. W końcu nie da się go pomylić z innymi braćmi. Ostre linie i tył z cienkimi światłami LED robią dobre wrażenie.Ciekawie wygląda dach, który tworzy złudzenie elementu otwieranego.
Chyba największym problemem Aston Martina DB11 jest jego wnętrze. Deska rozdzielcza i konsola środkowa wyglądają wręcz odpustowo. Kierownica przypomina zaś tanie koła do gier. Dla nas wnętrze jest po prostu słabe. Oczywiście jest to kwestia gustu. Pozytywem jest zadbanie o fotele mieszczące wygodnie wyższe osoby.
Aston Martin DB11 ma kosztować 204 900 euro. Auto wprowadza markę w nowa erę, ale czy to wejście okaże się sukcesem? To nam pokaże czas. O ile stylistyka nadwozia przypadła nam do gustu to już wnętrze budzi pewne obawy. Szkoda, że nie przewidziano wersji z wolnossącym silnikiem. Przynajmniej na razie.